środa

Gorzała szybciej dziala, ale kawa się nadawa

Jest takie jedno lekarstwo radykalne. Generalnie - jak mówi tytuł - służy "przełamywaniu lodów przy nawiązywaniu stosunków towarzyskich", ale moim zdaniem ma dość szerokie spektrum działania. Skuteczne jest więc też na sytuacje, kiedy okazuje się że dziecko zaczyna mieć ospę, gdy właśnie  wyjeżdża się na wakacje (w naszym przypadku to była też Wigilia). Kiedy obowiązki spiętrzyły się tak jak góra prania w łazience i naczyń w kuchni. Kiedy latami gromadzone doświadczenie jest nic niewarte wobec oddechu rutyny i samego siebie chciałoby się kopnąć w tyłek, o ile tylko ta część ciała znajdowałaby się w zasięgu. Kiedy nasz pieczołowicie pielęgnowany chilloucik nagle brzmi jak zgiełkliwy hard rock. Słowem: kiedy czar pryska.
 Proszę bardzo - egzemplum spod naszego kawałka nieba.


Rozlewam lato w butelki - jak powiedziałby słowiarz Tuwim (czy ktoś jeszcze pamięta ten wiersz z beztroskich lat podstawówki?) Kopiaste wiadro wiśni  przybiera formy zgrabnych butelek, dżemowych słoików i otyłego dymionu. Razem z nimi, oblizując lepkie od soku palce, pasteryzuję obrazy, aby ogrzać się nimi w krótkie zapracowane dni:
nachylam się nad uwięzioną w butelce esencją letnich aromatów i patrzę przez nią na wiśniowy świat,
uśmiecham się do wspomnienia Chłopaka zza Lustra, który w pierwsze ciepła przywiózł lody gałkowe w dwóch rękach, trzymając przy tym kierownicę i oczywiście zmieniając biegi, bo chciał zjeść je ze mną na tarasie,
łapię Bogusine tadatadada, które za miesiąc już nigdy nie będzie miało się powtórzyć.
Jest tu też miejsce dla Antka sikającego w pokrzywy, bo "tu jest lepiej" 
i szklanki mineralnej z porzeczkami spowitymi w bąbelki, przygotowanej przez Manię - to nic, że późnym wieczorem -  w końcu są wakacje. No i Prosiaka - 10- letniego przyjaciela Ali - w okularach przeciwsłonecznych.






Już już jestem bliska przekonania, że  to bieg wolny jest najwłaściwszym tempem życia.
Zjadamy kolorowe leczo i wychodzimy obejrzeć konika polskiego z  kobiecą zalotną grzywą, który pasie się za naszym płotem. Wkładam Bognę do wózka i odwracam się, żeby jeszcze zabrać cośtam. A potem słyszę nagły płacz, którego brzmienia nie znam. Kiedy po godzinie okazuje się, że ceną mojej niefrasobliwości jest być może tylko guz, dusza dygoce we mnie jeszcze jak osikowy liść. Chłopak Zza Lustra pociesza jak umie: nie martw się, mnie tak samo od razu serce rozbolało...

"Kawa się nadawa, lecz gorzała szybciej działa" 
- zaczyna tropić moją krzątaninę dwuwers z wiersza Stanisława Barańczaka. "Zastosować!" -  wydaję sobie żołnierskie polecenie.
Zażywam w wersji dla matek karmiących czyli: "Gorzała szybciej działa, ale kawa się nadawa".
Nadawa się, nadawa, chociaż  tradycyjnie wystygła. Bo czasem wystarczy tylko zaparzyć.

Uśmiechu życzę przy Jarosławie Wasiku:

 



2 komentarze:

  1. U Ciebie wiśniowo, a u mnie niedawno było czereśniowo.
    Zapraszam też na mojego bloga, tyle ze u mnie nie tak poetycko...

    OdpowiedzUsuń
  2. Chłopak zza lustra bardzo romantyczny. Wyczyn godny podziwu
    ach..^_^

    OdpowiedzUsuń