piątek

Memento vitae

   Sierpień lubię najbardziej: już wszystko się stało, zatrzymało na chwilę          i zaczęło przyglądać się sobie. Najszlachetniejsze  jest światło sierpnia - złamane, dojrzałe i łagodne.
    Wakacyjne legato.

   Rano pies wyprowadza mnie na spacer. Bezdroża prowadzą do rozległych złotych ściernisk pod lasem i wtedy nieoczekiwanie wydobywa się ze mnie głębokie Westchnienie Tęsknoty, o którym pisał Janusz Korczak w "Kiedy znów będę mały".
   Na obiad dziecięcy letni przebój: chłodnik litewski albo zupa owocowa z kostkami lodu koniecznie. Ziołowe aromaty z grządek zachęcają mnie do dalszych kulinarnych fantazji.  Kiedy obieram, kroję, mieszam przypomina mi się "Sierpień" Brunona Szulca: 
   "[Adela wysypywała] z koszyka barwną urodę słońca - lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni; a obok tej czystej poezji owoców wyładowywała nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z klawiaturą żeber cielęcych, wodorosty jarzyn, niby zabite głowonogi i meduzy - surowy materiał obiadu o smaku jeszcze nieuformowanym i jałowym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim i polnym."
I znów Westchnienie. W istocie: piękno zbawi świat.


   Przy prasowaniu i innych czynnościach życiowo koniecznych, ale poezji i głębi z gruntu pozbawionych, słucham mądrych ludzi. Po niektórych konferencjach Adama Szustaka, Augustyna Pelanowskiego, Ewy Woydyłło mogłabym prasować, prać i odkurzać bez ustanku, szemrania, a co więcej z wewnętrzną pogodą i poczuciem wyższego sensu. 
   Po południu - z zastosowaniem technologii kubka i kartki - wspólnie  z dziećmi łapiemy konie polne po domu i przyglądamy się czy mają duże skrzypce. Obserwujemy forpoczty jesieni:  jarzębiny o barwie zachodzącego słońca i połacie żółciejących nawłoci. Śpiewam wtedy: "Raz staruszek, spacerując w lesie, ujrzał listek przywiędły i blady..." a dzieciaki proszą: "Jeszcze raz, jeszcze raz". Potem nazywanie chmur - dziś było dużo aniołów-akrobatów; pod wieczór kształty całkiem zdrożne, więc lepiej posłuchać szeptanych koncertów traw i brzozowych liści oraz zamykającego dzień echa maryjnych śpiewów księdza proboszcza. 
   Już wieczór. Maliny wprost z krzaczka w kieliszku wina albo płatki róż. Umiłowane chwile złapane na czytanie. A nocą koc na trawie i odliczanie z Chłopakiem zza Lustra 20 spadających gwiazd na naszą 20 rocznicę. I filozoficzne rozmowy.


  Z  tym Wielkim Wozem to jest niezły żart Stwórcy. Mógłby jakąś karetę albo porsche chociażby. Bawi mnie to zderzenie majestatu rozgwieżdżonego nieba, jego tajemnicy i komplikacji z prostotą i oczywistością Wielkiego Wozu. Siedem gwiazd w równych wielkich odstępach na pustym tle przestworzy- takie dwa dodać dwa jest cztery i jeszcze ten dyszel. Na dodatek ciągle w drodze od werandy do płotu. A zimą - dęba.
   W myślach z wdzięcznością ładuję Mu na ten Wóz kupę śmiechu - unoszące się znad palących się świec na tarasie, niekończące wieczorne opowieści nasze i naszych gości o przypadkach prawdziwych, niezwykłych i zabawnych, których aż dziw, że ktoś nie posklejał w jakiś komediodramat. Na przykład o mężczyźnie z Białej Podlaskiej, który PIN wydrapał na ścianie przy bankomacie - kto mógł w końcu wiedzieć, że to jego - a potem miał pretensje do banku, bo ścianę otynkowali. Kluczykach do samochodu, które wypadły z rąk na ulicy, odbiły się trzy razy i z finezją wskoczyły do kratki ściekowej głębokiej na kilka metrów, a rodzina wracała do domu busem. Wielkim psie przybłędzie na podwórku, terroryzującym dzieci i opiekunkę do takiego stopnia, że kiedy trzeba było wyjść się z domu należało włączyć koło drzwi odkurzacz Wodnik, który tak wył, że pies od razu zmykał. Do sąsiada.

    Dokładam tam jeszcze wspomnienie Babci i jej zwyczajowej porannej rzezi much: "A mos! W imię ojca i syna i ducha..., A mos!".  Małego Antka, który o sierpniowej porze patrząc na zachód zapytał: "Mamo, a co to jest ta duża pomarańczowa kulka?"  No i "We are bez szczempions" Bogny. Na koniec naszą namiotową wyprawę na Polesie - okrzykniętą najfajniejszymi wakacjami (tego roku) i samochodowy hymn rodzinny wyśpiewywany z zaangażowaniem przez dzieci (łącznie z poprzedzającym utwór komentarzem):

Smakujemy dzień za dniem
chwile dla nas zapisane
niewidzialny anioł stróż

porymował nasze słowa
kieszeń pusta, serce czyste i kłopotów co niemiara
nasza wiara jest jak skała
nasza miłość jest szalona

Wędrujemy, falujemy
o przyszłości nic nie wiemy
pracujemy bez ustanku
budujemy ogniotrwały dom
bez lęku, bez ironii
choć nie wiemy skąd przychodzi rzeka
rzeka wartkich zdarzeń
i dokąd podąża


Lecz po co ja to wszystko piszę
przecież zanim łysy księżyc w jasne słońce się zamieni
wiele może się wydarzyć
nawet Tobie


------------------------------------------------------------------------------------

P.S.
Tytuł wpisu"Memento vitae" (Pamiętaj o życiu) został  zaczerpnięty również z utworu
 Stanisława Soyki "Tango Memento Vitae" z albumu 2 "Absolutnie nic".

Foto:
1. Jezioro Łukie w Poleskim Parku Narodowym. 20 rozmiarów różnicy między największą i najmniejszą stopą naszego domu.
2. Wspaniałe i gościnne Załucze Stare na Polesiu - miejsce naszej namiotowej bazy.
3. U nas, na skałkach. Zdjęcie Ernesta.
4. Z filmu "Amelia" odziedziczony sposób na zjadanie malin.
5. Love true love. Alicja.