czwartek

Zimna Zośka

Ten tekst napisałam kilka lat temu. Babcia Zosia - mama mojej mamy (metr pięćdziesiąt w chustce) - zmarła dwa miesiące później.
To dla Ciebie, Babciu, na imieniny.
I dla Was, którzy rozmyślacie czasem o starości.


Zimna Zośka
15 maj 2008. Zimna Zośka. Imieniny i urodziny babci Zosi. Ma teraz 92 lata. Prawie nie mówi, prawie nie chodzi- jej mózgiem jest moja mama. Od 4 lat.
Codzienność – niekończące się rytuały czynności nieważnych dla człowieka, któremu nazwa geriatria jeszcze nie mówi zbyt wiele. Mama nakłada na łyżkę chlebową papkę i ostrożnie podnosi babci rękę. Wtedy  ramię przypomina sobie, że trzeba wolniutko wykonać posuwisty ruch do ust,  potem je otworzyć,  poruszać, połknąć. Czasem  zapomina się w połowie, co miało być dalej. Jedzenie zamieszkuje wtedy w ustach, dopóki mama go tam nie znajdzie. Połknąć płyn to też wcale nie taka prosta sprawa - żeby się nie zakrztusić, babcia pije przez słomkę. Mimo to, kiedy siedzi zobojętniała w fotelu, na języku ciągle otwartych ust dosychają jeszcze cząsteczki sera pozlepiane białym nalotem.
Babcię trzeba posadzić, przekręcić na bok, także w nocy. Bezwładne ciało umieścić na toalecie i popilnować, żeby nie spadło. Trzeba je włożyć i wyjąć przez wysoką ściankę wanny. Uspokoić bezwiednie trzęsącą się rękę, obetrzeć długą nitkę sączącej się śliny, otulić kocem nogi, których nie rozgrzewa ruch, przetrzeć zlepione oczy, pokruszyć tabletkę i znów dać jeść.
       Czasem przez utrudzoną starością głowę przebłyskuje świadomość. Zwykle nieprzytomne oczy, na wpół zasunięte powiekami, zaokrąglają się figlarnie. Na chwilę  zagości  w nich rozumne spojrzenie, a usta rozciągnie rozbrajający, bezzębny, dziecięcy uśmiech. Właśnie tak, jak wtedy, gdy do nieprzytomnego ciała powiedziałam, głaszcząc je po ręce: „Babciu, to ja – Ania. Będę mieć trzecie dziecko. To ma być chłopczyk.”
Moja babcia jest staruszką. Nigdy nie oszczędzało jej życie i nawet starość nie przyniosła wytchnienia. Wojna, ślub z wdowcem z dzieckiem, sześcioro własnych dzieci, bieda cerowana sprzedażą jajek i serów. Wiejska gospodarka: jedna krowa, jedna świnia, kilka kur, kaczek, gęsi, kilka malutkich piaszczystych poletek rozsianych po całej wsi - w sam raz tyle, aby wyjść rano z domu i wrócić do niego, kiedy świerszcze kończą swoją partyturę, oddając głos ujadającym nocami wiejskim psom.
Babcia przeżyła śmierć męża i syna. Potrafiła tkać, prząść, haftować. Nie raz przechodziła tajemną drogę od bladoniebieskich lnowych kwiatków do białych męskich koszul. Misterne oczka i logika splątanych wzorów nicianych serwet pamiętają jej zwinne palce.  Te same  gołe dłonie zaciskały twarde rzemienne lejce konia, siekły trawę kosą, pokrzywy sierpem.  Babcia zeskakiwała z wozu wonnego siana, krzycząc radośnie „Ju-huu!”, gdy miała ponad 70 lat. Czasem malowała usta i farbowała przerzedzone włosy czeską farbą, którą trzymała na drzwiczkach  lodówki  niedaleko śledziowych koreczków, przywożonych przez ciocię z Krakowa. Na jednym zdjęciu ma założone korale.


Moja babcia nigdy nie widziała morza. Pewnie nigdy nie miała pomalowanych paznokci, a już na pewno nie u nóg. Pamiętam za to jak zrobiła wyciąg dla gąsiątka ze złamaną nogą. Bandaże były przywiązane do gałęzi orzecha, a zrobiona z nich uprząż podtrzymywała gąsiątko, którego chwile zdawały się być policzone. Kilka razy dziennie siadała przy nim i przemawiając mu do rozumku, faszerowała jego dziób jedzeniem. Potem poiła, podnosząc mu gardziołek do góry i tłumacząc cierpliwie „ Pij, no, pij, trzeba żyć”. Wyrósł na potężnego, największego gąsiora - przywódcę stada. Trochę utykał. Dała mu na imię Kuba.
Widzę ją jak na poręczy fajerkowej kuchni zawiązuje pieluchę- worek na odciekający z serwatki serek, jak leszczynowymi gałązkami przepędza orkiestrę naburmuszonych much. Na ustach mam smak mięty, rabarbaru i ciemnych winogron, które tworzyły cienisty tunel przed wejściem do jej domu. Świat zapachów wypełnia piwonia, pomarańczowe lilie, których pyłki brudzą na żółto wąchający nos, wywołująca ciarki na języku woń kiszonej kapusty. Słyszę jej głos, który głaszcze mnie na dobranoc smutnymi wspomnieniami. O ucieczce z Niemiec, o mamie, która umarła, gdy miała 12 lat, a  brat Dyzio trzy, o Dusiołku- sennej zmorze. Jeśli przyjdzie, z piersi może spędzić go jedynie przekleństwo. Kiedy późną nocą babcia układa się koło mnie do snu, słyszę chrzęst słomy w sienniku, pod którym kryje się złośliwa babcina portmonetka.  A gdy rano się budzę, babci już nie ma, za to nade mną wisi stara firanka, która chroni mnie przed porannym natręctwem much. W wiadrze zachęcająco bąbelkuje pianka świeżo przecedzonego krowiego mleka.
Smużki słońca przenikające między deskami stodoły, układają na moich rękach radosną zebrę. Łapię je w dłonie, prześwietlam różowe palce, dziwiąc się widocznym naczyniom krwionośnym. Wdrapuję się na szczyt góry siana i zjeżdżam w dół wprost pod stopy ciągle zagonionej babci.
Świat moich myśli i uczuć to świat stworzony przez nią, tak jak i teraz ten, który swoim zniedołężnieniem uczy szacunku do boskiej woli życia.



Fot. 1-3 Chłopak zza Lustra: roczny Antek i ja, zdj. 2 Grzybowo. 3. Ant

1 komentarz:

  1. Matko Czworga przypadkiem całkiem zajrzałam i bardzo się wzruszyłam. Też mam taką babcię przez życie nie oszczędzaną, mocno-kruchą, ciepłą i niezastapioną. Jeszcze się nią mogę cieszyć, niestety zbyt rzadko. I po każdym spotkaniu mam nadzieję, że to nie ostatnie...
    Ps. Moja babcia też swego czasu mieszkała w... Grzybowie;)

    OdpowiedzUsuń