Kiedyś upominałam Alę. Po raz tysięczny może. Padło więc sakramentalne: "Ile razy ci to mam powtarzać!". Sprawa
dotyczyła sprzątania ubrań, albo odniesienia talerza ze stołu, a może
wykonywania ćwiczeń. Zwyczajnie - jak u wszystkich. A że czara goryczy akuratnie się przelała, poczułam się
rozczarowana po koniuszki palców. Do Chłopaka zza Lustra marudzę, że siły już nie mam i że to wszystko chyba bez sensu jest, bo efektów ani widu ani słychu.
A on rzekł:
Wszystko rodzi się w bólu.
Poczekaj.
Każdego chyba dotyka syndrom rodzicielskiego wypalenia. Czasem aż ręce opadają, że tylko siąść i płakać. Rezygnacja,
bezsilność, brak wiary i pomysłów - spotykają częściej lub rzadziej,
ale spotykają. Mnie też. W takich chwilach mawiam, że najlepiej idzie
mi wychowywanie dzieci cudzych. Z własnymi gorzej. Jakaś inna zrezygnowana matka mówiła: Ja to już powinnam rentę dostać za to jego wychowanie.
Tak. Rodzicielstwo jest trudne, a nasze umiejętności oparte na intuicji i doświadczeniach wyniesionych z
rodzinnych domów, a w lepszych przypadkach wzbogacone modnymi
poradnikami, których wartość zrewiduje czas i kolejne teorie wydane na
błyszczącym papierze - poddawane są nieustającej weryfikacji.
Tymczasem już starożytni uspokajali:
Per aspera ad astra
- Przez ciernie do gwiazd
A więc, gdy nadejdzie ta chwila, w której zaczyna się wydawać, że wszystkich dzieci są lepsze (szybciej zasypiają, mniej płaczą, sa bardziej samodzielne, bardziej sumienne, więcej pomagają, są bardziej pomysłowe itp.) przypomnę sobie, że
Każdy miewa czasem takie dni, w których trawa u innych wydaje mu się bardziej zielona.